Wspomnienie św. Brata Alberta
Żywe świadectwo cudu
Każdego dnia, 24-letni Albert Szułczyński z podwarszawskiego Kampinosu dziękuje Bratu Albertowi za łaskę życia, jaką otrzymał przez jego wstawiennictwo. Cud uzdrowienia 24-latka stał się podstawą do kanonizacji Świętego, którego Jan Paweł II nazwał „Bratem naszego Boga”.
19 marca 1986 r. w warszawskim szpitalu przy ul. Szaserów przychodzi na świat ósmy syn Barbary i Waleriana Szułczyńskich. W skali Apgar dziecko dostaje 10 na 10 możliwych punktów. Mniej więcej po tygodniu, szczęśliwa mama wraz z synkiem zostaje wypisana do domu. Lekarze i pielęgniarki życzą im zdrowia, szczęścia… Rodzice nie przypuszczają, że już wkrótce będzie im ono bardzo potrzebne, że za kilka tygodni wrócą do tego szpitala.
Jeśli przeżyje…
– Kiedy syn miał niewiele ponad miesiąc, badająca go lekarka zauważyła, że jest bardzo blady, wręcz biały. Miał pleśniawki jamy ustnej i sporą niedowagę. Musieliśmy zostawić go w szpitalu – opowiada Walerian Szułczyński. Oboje z żoną bali się, że na zdrowie ich dziecka miał wpływ wybuch reaktora atomowego w Czarnobylu, do którego doszło kilka dni wcześniej. Szybko jednak okazało się, że maluch ma żółtaczkę zakaźną, a nie – jak na początku sądzono – fizjologiczną, którą przechodzi większość niemowląt.
Stan dziecka z dnia na dzień pogarszał się. Jego narządy stopniowo przestawały funkcjonować. Do tego doszła sepsa oraz niszcząca układ nerwowy mocznica. – Jakby tego było mało, poziom bilirubiny wciąż był ośmiokrotnie wyższy niż dla takiego małego dziecka przewidują normy. Lekarze podkreślali, że po takich przejściach syn na pewno nie będzie w pełni sprawny, nawet jeśli przeżyje – dodaje W. Szułczyński.
Siła modlitwy
Szułczyńscy postanowili zawierzyć synka Bogu. O modlitewną pomoc poprosili zaprzyjaźnioną z rodziną matkę Marię Klaudię Niklewicz, przełożoną warszawskiego klasztoru ss. Wizytek. – Była ona wielką orędowniczką Brata Alberta Chmielowskiego. Uznała, że ten Święty może nam pomóc. Dlatego prosiliśmy Brata Alberta o to, by wstawił się za naszym synkiem u Boga. Poza tym s. Maria zadzwoniła do krakowskich sióstr Albertynek, które wraz z ss. Wizytkami modliły się o dar życia dla naszego dziecka – wspomina pan Walerian.
Niestety, mimo dramatycznej walki lekarzy, stan chłopczyka wciąż się pogarszał. Dziecko miało niewydolność nerek, wątroby, układu krążenia, zapalenie płuc. Niemowlę umieszczono pod namiotem tlenowym. Sytuacja stawała się beznadziejna. Specjaliści nie pozostawiali złudzeń: dziecko umiera…
Do życia przywrócony cudem
Rodzice, jako wierzący katolicy, postanowili ochrzcić syna. Stało się to w nocy z 2 na 3 maja. Matką chrzestną została pielęgniarka z chirurgii, a chrzestnym ojciec jednego z przebywających na oddziale dzieci. Chłopczyk otrzymał imię… Albert.
Kiedy następnego dnia po chrzcie rodzice przyszli odwiedzić synka i zauważyli, że jego inkubator jest pusty, nie mieli wątpliwości, co stało się z ich dzieckiem. – Pomyśleliśmy o najgorszym. W końcu lekarze nie dawali nam wielkich nadziei – mówi tata Alberta. – Żona zaczęła płakać… Wtedy przyszedł do nas ordynator, stary komunista, i ze łzami w oczach wyrecytował fragment Inwokacji „Pana Tadeusza”: „Teraz możesz iść do świątyni progu i za wrócone życie podziękować Bogu”. Na początku nie rozumieliśmy, o co temu lekarzowi chodzi… – opowiada wzruszony pan Walerian. Tymczasem ordynator, zatwardziały ateista, nie miał wątpliwości: jego mały pacjent odzyskał zdrowie, podobnie jak kiedyś narodowy wieszcz, dzięki szczególnej interwencji Boga. Mały Albert został natychmiast wypisany ze szpitala. Jako okaz zdrowia. Lekarze nie potrafili tego racjonalnie wytłumaczyć…
Kanonizacja
Szułczyńscy nie mieli wątpliwości: to był cud, który wyprosił im Brat Albert Chmielowski. Sprawę badała również watykańska Komisja do spraw kanonizacji. Stwierdzono autentyczność cudu. 12 listopada 1989 r. w Rzymie odbyły się uroczystości kanonizacyjne Brata Alberta.
„Uklęknęliśmy przed Ojcem Świętym składając hołd i dary. Nieopisany dreszcz przeszył mnie całego. Odczułem wielką siłę oddziaływania Ojca Świętego, Jego dobrotliwego, kojącego spojrzenia. Po krótkiej wymianie słów, odeszliśmy na miejsce za ołtarzem. Z pełnym podziwem wpatrywałem się w mojego synka, który chyba najdzielniej z nas się spisał. W tym momencie stanął mi przed oczyma obraz, jak właśnie jemu, mojemu synkowi, w szpitalu liczono ostatnie minuty życia; jak ksiądz kapelan udziela chrztu półtoramiesięcznemu wycieńczonemu niemowlęciu, umieszczonemu w namiocie tlenowym, bez żadnych szans przeżycia. Wiedziałem przecież wówczas, że siostry zakonne modlą się usilnie i bezustannie do błogosławionego Brata Alberta o jego cudowne uratowanie. Gdy tak wpatrywałem się w dziecko, to ani na chwilę nie wątpiłem, że właśnie za przyczyną bł. Brata Alberta, wybranego na Patrona mego synka, Pan Bóg zechce wysłuchać naszych próśb. I teraz Albert jest żywym świadectwem cudu w czasie tej wzruszającej kanonizacji” – napisał w świadectwie W. Szułczyński.
W tym roku Albert kończy studia w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego. Jest utalentowany muzycznie. Jego pasją jest gra na puzonie. Mimo wielu obowiązków, 24-latek nie zapomina o modlitwie. Każdego dnia dziękuje Bratu Albertowi za łaskę życia, jaką otrzymał przez jego wstawiennictwo.
Patron artystów
Brat Chmielowski to jedyny do tej pory święty w gronie artystów polskich i patron twórców. 17 czerwca przypada jego liturgiczne wspomnienie.
Był artystą, malarzem, przed którym otworem stała kariera artystyczna. Jednak bardziej od obrazów, malowanych olejną farbą na płótnie, interesował go żywy człowiek, jego podobieństwo do Boga. Wyraził to w swoim obrazie o bardzo wymownym tytule „Ecce homo”. Ukazuje on umęczonego i wyszydzanego Chrystusa. Obraz ten nigdy nie został dopracowany. Z wyjątkiem twarzy Chrystusa.
Namalowanie „Ecce homo” sprawiło, że w Adamie, bo tak miał naprawdę na imię, zrodził się człowiek nowy, zwrócony do Chrystusa i do ubogich. Już nie mógł dłużej żyć bez stałej więzi z Upokorzonym Jezusem i jego braćmi: ludźmi z marginesu, wyrzutkami społeczeństwa, biedakami z krakowskich ogrzewalni. Adam stał się przyjacielem Pana w ubogich. Odtąd szli razem. Środowisko artystyczne sądziło, że malarz zwariował. On zaś nie usprawiedliwiał się. Więcej od słów przemawiały jego czyny. Miał teraz nowych przyjaciół.
Dla najbiedniejszych zaczął organizować przytuliska i domy opieki. 25 sierpnia 1887 r. Adam Chmielowski przywdział szary habit tercjarski i przyjął imię Brat Albert. Tak zrodziło się nowe zgromadzenie Albertynów. Przyłączyli się do niego bracia, a potem siostry Albertynki, które założył z Bernardyną Jabłońską. Brat Albert nowo przyjętym do zakonu przypominał proste słowa, że w życiu trzeba być dobrym jak chleb.
Oto człowiek?
Po 1989 r. w całej Polsce powstało wiele stowarzyszeń, fundacji, domów pomocy społecznej, noclegowni dla bezdomnych, hospicjów noszących imię św. Brata Alberta. Czy jednak wszystkie te placówki realizują w pełni ideę swego patrona?
Ideą św. Brata Alberta było „miłosierdzie po katolicku pojęte” – jak napisał w „Przewodniku tercjarskim”. Tymczasem wiele z tych placówek kieruje się formalistyczną i biurokratyczną zasadą rejonizacji. „Kiedy magistrat postanowił ograniczyć prawo korzystania z przytuliska tylko do ubogich w Krakowie, Brat Albert sprzeciwił się temu z całą stanowczością twierdząc, że »Nikt na świecie nie może odmówić nędzarzowi, jakim by nie był, prawa do kawałka chleba i kąta do spania. Mniejsza o to, skąd pochodzi. Nie jest to już kwestia dobroczynności, lecz zwykłej sprawiedliwości«”.
Tymczasem dzisiaj wiele z placówek, noszących imię Brata Alberta, stawia limity i ogranicza ilość miejsc dla podopiecznych, nie ustawia łóżek piętrowych ani nie rozkłada materaców, aby uzyskać więcej miejsc, nierzadko kierując się wygodnictwem lub obawiając się zbyt wielkich kosztów. A Brat Albert mówił: „Istnieje minimum potrzeb ludzkich, których społeczeństwo nie ma prawa odmówić nędzarzowi, nie narażając się na poważne niebezpieczeństwo i znalezienie się pod pręgierzem. Nie jest to już sprawa miłosierdzia, ale sprawiedliwości i porządku”. Polecał również „każdemu głodnemu dać jeść, bezdomnemu miejsce a nagiemu odzież. Jak nie można dużo to mało”. Najbardziej znane jest powiedzenie Brata Alberta: „Powinno się być dobrym jak chleb, który dla wszystkich leży na stole, z którego każdy może kęs dla siebie ukroić i nakarmić się, jeśli jest głodny”. (https://www.echokatolickie.pl/index.php?str=100&id=2362&idd=8)